Smartfon, którego używasz na co dzień przestanie działać po dwóch latach. Czy kupiłbyś rower wiedząc, że po tym samym czasie pęknie jego rama?
Niedawno padł mi telefon. Oddałem go do sklepu, skąd trafił do autoryzowanego serwisu. Po dwóch tygodniach, które minęły mi bez przewijania fejsa w toalecie dostałem odpowiedź. Serwisanci stwierdzili, że gwarancja nie obejmuje usterki, a naprawę wyceniają na co najmniej 500 zł. Szybki rzut oka na Ceneo – tyle samo kosztuje nowy egzemplarz tego samego modelu.
W głowie od razu zapaliła mi się żarówka, ta od żarówkowego spisku.
Prawo do naprawiania
Planowe postarzanie produktu wkurza nie tylko mnie. Unia szykuje rozwiązania dzięki którym klient ma wiedzieć, jak długo pożyje sprzęt, który zamierza kupić. Z kolei wkurzeni za Oceanem zrzeszają się, by coś z tym zrobić. Ostatnio w Dzienniku Internautów przeczytałem, że w Stanach:
powstała organizacja The Repair Association, która walczy o prawa konsumentów oraz osób żyjących z naprawiania. Organizacja uważa, że prawo powinno zobowiązywać producentów do udostępniania pewnej dokumentacji, sprzedawania części zamiennych oraz produkowania rzeczy „naprawialnych”. Prawo nie powinno też zabraniać obchodzenia blokad technologicznych jeśli w grę wchodzi dokonanie naprawy.
Gdy się nad tym głębiej zastanowić, walka o prawo do naprawienia czegoś, co już kupiłem brzmi jak ponury żart. Przykłady z Dziennika Internautów pokazują jednak, że sprawa jest poważna.
I tak, mamy firmę Apple stosującą śruby, których nie da się odkręcić normalnym śrubokrętem. Są maszyny rolnicze, których nie można samodzielnie naprawić. Mamy w końcu blokady regionalne w tonerach do drukarek i inteligentne… kuwety dla kotów ograniczające stosowanie środków czyszczących. Brzmi absurdalnie? Jeszcze ciekawiej robi się, gdy spojrzymy pod maskę współczesnego auta.
Przegląd co 15 000, awaria co 17 000 km
Czasami myślę o kupnie samochodu. Mam prawo jazdy i to nie jest tak, że jeśli ktoś prowadzi bloga o rowerach, to uważa auto za dzieło szatana. Jednak kiedy słyszę o tym, jak budowane są współczesne samochody, dochodzę do wniosku, że kupno nowego lub kilkuletniego auta jest zwykłym frajerstwem. Dlaczego? Niech odpowiedzią będzie kilka cytatów z tekstu Awarie w naszych autach są zaplanowane.
Stosunkowo awaryjna manetka kierunkowskazów do Peugeota 307 kosztowałaby niecałe sto złotych. Ponieważ jednak jest nieodłącznym elementem przełącznika zespolonego, kierowca musi kupić całość i zapłacić kilkakrotnie więcej.
Gdy kierowca kupi już część zamienną, nie wymieni jej tak łatwo. Weźmy taki rozrząd od Volkswagena. Wymiana tego ustrojstwa:
wymaga aż 6 specjalnych instrumentów. Oczywiście mechanik może nabyć taki zestaw. Jego cena jest jednak zaporowa (tysiąc złotych i więcej). W efekcie niezrzeszone serwisy najczęściej kupują wyłącznie te komplety, które pasują do aut popularnych.
Zatem kierowca przepłaca raz kupując część zamienną, drugi raz wymieniając ją w autoryzowanym warsztacie. Koniec wydatków? Tak. Do najbliższej stłuczki.
Producenci celowo narażają niektóre mechanizmy na uszkodzenia. Umieszczanie w nadkolach sterowników silnika (np. Opel Astra, Volvo C30), czy pompy wspomagania (np. Renault Kangoo, Ford Focus) sprawia, że nawet drobna stłuczka potrafi skończyć się zniszczeniem drogiego elementu.
Powoli przestaję się dziwić, że średni wiek samochodów jeżdżących po polskich drogach to jakieś 15 lat. Auta z początku lat dwutysięcznych przynajmniej da się normalnie naprawić.
Jak długo pojeżdżą rowery elektryczne?
Czytam ostatnio o tych zaplanowanych usterkach. W duchu przybijam sobie piątkę, że nie mam nowego samochodu, ale patrzę też podejrzliwie na smartfon, który kupiłem niedawno. Pewnie zepsuje się za nieco ponad 20 miesięcy. Myślę o tym wszystkim i myślę, że to wszystko, co stało się normą w gadżetach elektronicznych i motoryzacji nie przeszłoby w odniesieniu do rowerów.
No bo wyobraźcie sobie, że kupujecie nowy rower. Dostajecie na niego 2 lata gwarancji. Kilka miesięcy po tym czasie pęka rama i trzeba kupić nowy rower. Albo taka sytuacja – producent X wprowadza w swoich rowerach nowy model nierozbieralnych kół. Po złapaniu gumy nie da się zmienić dętki, tylko trzeba wymienić całe koło. W autoryzowanym serwisie, rzecz jasna, bo producent zastosował niestandardowe śruby własnego pomysłu.
Absurd, prawda? Gdyby taki producent X istniał naprawdę, zniknąłby z rynku szybciej niż wprowadził swoje innowacyjne koła lub pękające ramy. Kupując rower mimo wszystko liczymy na to, że posłuży nam co najmniej kilka lat. Oczywiście mniejszej trwałości można spodziewać się po sprzęcie z supermarketów, ale wystarczy dopłacić, żeby kupić trwały rower lepszej marki. W przypadku smartfonów, drukarek i wielu innych produktów nie ma takiego wyboru.
Z drugiej strony, gdy widzę czasem zdjęcia z RPA lub Indii, gdzie wciąż po ulicach jeżdżą rowery przywiezione przez brytyjskich kolonistów, to szczerze wątpię, by współcześnie produkowany sprzęt mógł służyć tak długo. Więc może żywoty rowerów też skracają się, ale nie widać tego tak wyraźnie, jak w przypadku smartfonów? Współczesne samochody psują się „dzięki” elektronice, która coraz częściej wchodzi pomiędzy dwa kółka. Jak długo pojeżdżą rowery elektryczne?
Ten wpis nie ma puenty ani nie udziela odpowiedzi. Jest bardziej znakiem zapytania i zaproszeniem do dyskusji. Jestem ciekaw waszej opinii – czy rowery omija planowe postarzanie produktów? Dajcie znać w komentarzach.
Fot. 2
Z jednej strony faktycznie, trwałość rowerów jest gorsza niż sprzed 50 lat (porównaj współczesne Gazelle, a te z lat 60-tych). Czy to tylko efekt postarzania produktu? Nie wydaje mi się.
Prześledź zmianę wagi roweru w przeciągu ostatnich 50 lat i jednocześnie porównaj ilość funkcji i komfort jazdy, które zmieniły się w rowerach. Trend zdecydowanie pozytywny, ale efektem ubocznym jest większa awaryjność — współczesne konstrukcje mają więcej podzespołów i probabilistyka jest bezlitosna: muszą się częściej psuć.
Inna sprawa: kiedyś robiona toporne ramy i podzespoły, z ogromnym marginesem wytrzymałości (często niezbyt dokładnie wyliczonym), bo ciężej niż teraz było zaprojektować coś oszczędniej. Teraz, w dobie aplikacji CAD, można dokładniej ocenić wytrzymałość projektu ramy, już na etapie rysunku technicznego, pozwalając zmniejszyć przeszacowany margines obciążeń i obniżyć koszt produkcji roweru, który obecnie jest łatwiej przystępny, niż to było te kilka(naście) lat po wojnie.
Myślę, że teraz jest lepiej: łatwiej dostępne rowery, których parametry były nie do pomyślenia jeszcze kilkanaście lat temu i to w cenie niższej niż kiedyś. Faktycznie są mniej trwałe, ale mnie obojętne, czy żywotność ramy jest 10 czy 20 lat. W tym czasie albo masę rzeczy poprzerabiam, albo kupię coś nowego — to ostatnie nie do pomyślenia dawniej.
Mnie w obecnych trendach niepokoi co innego, dostępność części zamiennych po np. 10 latach. Holenderscy producenci zwykle zgodnie deklarują dostępność części zapasowych po iluś tam (10) latach po zakończeniu produkcji, ale nie zawsze tak jest. W MTB koła 26 cali są już rzadkością, kaseta 6-7 biegów? Wyraźnie trudniej o nową dobrej jakości. W szosówkach też nie jest różowo.
Jedynie tęsknię (z sentymentu) do stalowych ram. Na szczęście powraca moda na retro i nie tylko producenci mieszczuchów mają coś takiego w ofercie. Kto miał rower na stalowej ramie wie jaki daje komfort.
Moim zdaniem rowery też to dotyka. Ramy co prawda się nie łamią po dwóch latach,ale części eksploatacyjne są marnej trwałości.
Problem zaplanowanej nieprzydatności to szczególnie domena rowerów górskich i szosowych. Jeśli pewien koncern z Singapuru co rok lub dwa wypuszcza nowe (niekoniecznie lepsze) modele grup osprzętu, od manetek i hamulców po piasty, to musi sobie zwrócić koszty rozwoju, materiałów i produkcji, marketingu itd. Najłatwiej robić to przez starzenie moralne – sam fakt, że coś jest nowsze i lepsze, ma nakłonić do wymiany: „w 2017r. w grupie U. wypuszczamy lżejszą korbę, piasty z nowymi łożyskami o zredukowanych oporach toczenia, hamulce z poprawioną modulacją itd.”. Jeśli się nie da, to po prostu projektuje się części o ograniczonej trwałości (np. wydrążone do granic możliwości, ergo łamliwe osie suportu) i promuje ich wady jako zalety (mniej materiału i ograniczona wytrzymałość -> mniejsza masa itd.).
W świecie rowerów miejskich problemem jest głównie cięcie kosztów, robienie tanich ram źle zabezpieczonych przed korozją, używanie psującego się osprzętu, aby taki rower sprzedać możliwie tanio w markecie, nieważne, czy to w Polsce, czy w Holandii. Tam w marketach miejsce przysłowiowego chińskiego górala (choć obecnie – coraz częściej – damki) zajmuje tani omafiets, czyli klasyczna damka, zbudowana w kraju, z ramy i podzespołów masowo produkowanych na Dalekim Wschodzie. Na szczęście nie ma problemów z dostępnością części zamiennych, naprawa jest łatwa, ale jej opłacalność – wątpliwa, bo awarii będą ulegać kolejno różne części i w rezultacie taniej wyjdzie kupić porządny rower niż naprawiać rupiecia. Kto kupuje tanio, ten płaci wielokrotnie.
„Kto kupuje tanio, ten płaci wielokrotnie.”
I przy okazji psuje rynek takim podejściem, bo skoro złom się sprzedaje, to producenci nie czują potrzeby się starać.
No i poruszyłeś, inny niż ja wspomniałem, problem co jest przyczyną zwiększonej awaryjności: odchudzanie rowerów i przenoszenie rozwiązań z modeli wyczynowych, gdzie rower ma przeżyć zawody, a potem i tak trafia na remont. A ludzie często kupują rowery wyczynowe, których nie mają szans wykorzystać na co dzień.
Ludzie nie są tak masowo uzależniani od rowerów, jak od smartfonów i samochodów. Jednak liczba sprzedanych rowerów w Polsce z roku na rok rośnie i nie tak tawno, bo kilka lat temu dorównała liczbie sprzedanych smochodów. Nie wiem czy ten trend utrzymuje się, ale myślę, że planowany okres trwałości, wytrzymałości, wsześniej czy później, obejmie również ramy rowerowe. To tylko kwestia zmowy producentów. W moim odczuciu planowane postarzenie produktu już dotyczy rowerów.
Zakupiłem rower mtb, w sierpniu 2017 roku. Rower na gwarancji, ale niestety uszkodziłem w nim część, która się nazywa hak przerzutki. Ma za zadanie nie zniszczyć ramy (dodam, że w tym wypadku karbonowej). Niestety, producent roweru – polska, znana marka – nie posiada na swoim stanie części, którą potrzebuję. Nie mają jej także sklepy zajmujące się sprzedażą haków rowerowych. Doczytałem, że hak nie podlega gwarancji. Tym samym zostałem z rowerem, który nie nadaje się do jazdy. Dodam, że rower kosztował ponad 10 tys.!
Może ktoś mi podpowie, co mam w tym wypadku począć? Czy są jakieś przepisy, które mówią o tym, że producent sprzedając rower, ma obowiązek zapewnić też części zamienne do niego, nawet jeśli nie podlegają gwarancji?!