W domyśle: skoro rowerzyści nie płacą podatków zawartych w cenie paliwa, to nie dorzucają się do wspólnej kasy. Czy to prawda? Przekonajmy się.
Na pierwszy rzut oka argument z paliwem trzyma się kupy i naprawdę nie dziwię się kierowcom, którzy powtarzają ten mit. Spójrzmy bowiem za co tak naprawdę płaci się na stacjach benzynowych. Weźmy taką bezołowiową. Na cenę jednego litra tego paliwa składa się:
- akcyza – 34,15%
- opłata paliwowa – 2,87%
- podatek VAT – 18,7%
- koszt benzyny – 35,46%
- marża sprzedawcy – 8,82%
W sumie zbiera się tego 55,72% różnych danin. Szczerze mówiąc, gdybym płacąc za każdy litr oddawał około 2,70 zł skarbowi państwa, to też byłbym przekonany, że utrzymuję ten kraj i darmozjadów rowerzystów. Ale ponieważ nie płacę za paliwo, zrobiło mi się przykro, że inni wydają ciężko zarobione pieniądze na to, żebym miał po czym jeździć i do czego przypinać swój rower. Chcąc uspokoić sumienie, postanowiłem sprawdzić jak to z tymi pieniędzmi jest.
Rowerów kupujemy więcej niż samochodów
Okazuje się, że jest całkiem nieźle. Zacznijmy od szerszego obrazu. W całej Unii Europejskiej przemysł rowerowy zatrudnia 655 000 pracowników na pełen etat. Co ciekawe, rowery dają pracę większej liczbie osób niż górnictwo. Unijnych górników mamy bowiem 615 000.
W Polsce górników jest więcej (zwłaszcza pod sejmem), ale branża rowerowa nie ma się czego wstydzić. Zatrudnienie w tym sektorze szacuje się na ponad 42 600 pełnych etatów. Dodając do tego ludzi pracujących na śmieciówkach wychodzi całkiem przyjemna liczba.
Przyjemnie wyglądają też wyniki naszych dwóch potentatów. Firmy Kross i Arkus & Romet produkują w sumie około 650 000 rowerów rocznie. Wartość całego rynku szacuje się na 1,02 mld zł, z czego 900 mln zł przypada na nowe rowery. Nie wiem jaka w tym zasługa złodziei, ale fakty są takie, że w 2013 r. Polacy kupili więcej rowerów niż samochodów osobowych.
Rowerzysta kupuje mniej, ale częściej
Zejdźmy poziom niżej. Szukając informacji o wpływie rowerów na gospodarkę byłem ciekaw jak wygląda sprawa w miastach. Często mówi się, że miejscowości przyjazne rowerzystom zyskują podwójnie, bo nie dość, że jest tam przyjemniej, to jeszcze kwitnie lokalny biznes. Tyle teoria.
W praktyce zmierzenie takiej zależności nie jest łatwe. W raporcie Komisji Europejskiej (link w źródłach na końcu tekstu) można przeczytać:
Trudność polega na ilościowym wyliczeniu korzyści, jakie społeczność osiąga używając roweru (szczególnie korzyści ekonomicznych i ekologicznych). Czynniki, które wchodzą w grę, są bardzo liczne i złożone. W odniesieniu do niektórych nie ma wiarygodnego modelu obliczenia korzyści płynących z roweru.
Modelu co prawda nie ma, ale z raportu można wyczytać kilka ciekawych informacji. Z badań Komisji wynika, że kierowcy, nie są lepszymi klientami niż piesi lub rowerzyści i to mimo, że wożą ze sobą bagażnik. Rzadziej odwiedzają sklepy w miastach. Stanowią od 25 do 40% wszystkich klientów (więcej w weekendy) i średnio odwiedzają sklepy 7 razy w miesiącu, podczas gdy rowerzyści robią to 11 razy. Samochody tworzą też korki, przez które cierpią i dostawcy i inni zmotoryzowani klienci. A tutaj o wyliczenia trochę łatwiej.
Firma Deloitte policzyła ile kasy tracą kierowcy spalając paliwo i wysiadując „dupogodziny” w korkach. W siedmiu największych polskich miastach suma strat wyniosła 3,5 mld zł rocznie, co daje jakieś 2,9 tys. zł na statystycznego kierowcę. Za to można kupić całkiem porządny rower miejski.
Kto płaci za drogi rowerowe?
Była mowa o rowerach i osobach, które nimi jeżdżą. Ostatni element układanki to nawierzchnia czyli drogi rowerowe. Jak już wiecie, około 3% ceny benzyny to opłata paliwowa. Te pieniądze trafiają do Krajowego Funduszu Drogowego, z którego finansuje się budowę autostrad i dróg. Tyle, że nie chodzi o drogi dla rowerów.
Budowa infrastruktury rowerowej w miastach to zadanie gmin i jest finansowana z ich budżetów. Podobnie jest z utrzymaniem ulic, dróg gminnych i powiatowych. Mówienie więc o tym, że kierowcy płacąc za benzynę finansują budowę dróg rowerowych w mieście jest nieprawdą. Co więcej, często bywa na odwrót.
W wielu miastach, podobnie jak w Krakowie, spora liczba osób mieszka w ościennych gminach. Tam są zameldowani, tam też płacą podatki. Na co dzień dojeżdżają jednak samochodami do pracy w dużym mieście. Tym samym korzystają z dróg i infrastruktury, na które nie zrzucają się przez podatki. Robią to jednak osoby zameldowane w mieście, w tym… rowerzyści właśnie.
To tyle z moich rozkmin okołoekonomicznych. Jeśli macie ciekawe dane na ten temat, wrzućcie linki w komentarzach.
Źródła: Teraz Środowisko, Wyborcza.biz, Newsweek, Ministerstwo Skarbu Państwa, Komisja Europejska, Deloitte, TVN24
Fot. 1
Ale to naprawdę absurd, ten idiotyczny argument obala jeden krótki filmik na jutubie. Rowerzysta nie wyda pieniędzy na paliwo i akcyzę ale kupi sobie nowego laptopa i jednocześnie zasili w ten sposób gospodarkę…
I w sumie to chyba dosyć oczywiste. Nie znam ani jednej osoby twierdzącej, że skoro płaci akcyzę to utrzymuje rowerzystów. Prędzej kierowców irytuje brak przymusu noszenia kasku/brak ubezpieczenia obowiązkowego.
https://www.youtube.com/watch?v=TqfbcNQUVbQ
A co kierowca ma do tego, czy mam na sobie kask?
Och, już wiem. Skoro mam kask, to może jechać mniej ostrożnie :)
Zgadzam się w stu procentach, jeszcze kask dla motocyklistów nie powinien być obowiązkowy.
Pozwolę sobie zwrócić uwagę na znacząco inne prędkości rozwijane przez jednych i drugich. Dyskusja o kaskach już tu chyba kiedyś była.
P.S. Wszystkim po równo, kaski dla kierowców!
Czytałem kiedyś ciekawe badania, w których mierzono odległość jaką zachowują kierowcy od rowerzysty podczas wyprzedzania. Okazało się, że odległość jest mniejsza, gdy rowerzysta ma kask. Gdy go nie ma, kierowca postrzega go jako osobę mniej chronioną i pewną, dlatego zachowuje większą odległość.
Ale ja nie ironizuję, to jest wolność. Brak kasku zaszkodzi tylko mi (rowerzyście lub motocykliście) więc nie widzę powodu żeby przymusem go nakazywać.
Jeśli już ma mnie potrącić gamoń piszący esemeska podczas jazdy i mam walnąć głową w krawężnik, to wolę aby to była głowa w kasku. Wszystkie te teoretyczne rozkminy o uważaniu bardziej czy mniej itp. nie wytrzymują zderzenia (nomen omen) z brutalną rzeczywistością. Świat nie jest idealny ani przewidywalny.
Jako rowerzystka nadal wolę większe zakupy raz na jakiś czas i transport samochodem :)
Ale poza tym jest mnóstwo zalet, w tym takich które nie bardzo da się zmierzyć:
– statystycznie, dojeżdżając rowerem jestem w pracy chwilę szybciej niż pieszo
– jazda rowerem rozbudza lepiej niż spacer/tramwaj, więc od rana jestem bardziej produktywna
– rowerzysta wciągnięty w temat ładuje pieniądze w mnóstwo różnych branż, od spożywczej, przez odzieżową, po przemysłową, elektroniczną, turystyczną, itd
– oczywisty już, ale zawsze ważny argument: umiarkowany ruch = zdrowie, lepsza kondycja, lepsza odporność (mniej zwolnień). Ja na przykład pracuję od ponad 2 lat i ani razu nie byłam na L4 :)
Zauważyłem jedno jako użytkownik roweru: od kiedy jeżdżę rowerem do pracy, to zdecydowanie częściej robię zakupy w lokalnych sklepach. Może drożej, ale jakość lepsza. Tak więc — mimochodem — wspieram lokalny handel.
Ja pomimo że urodziłem się w głębokiej komunie nigdy nie zrobiłem prawa jazdy,
ale jak słyszę czasem rozmowy posiadaczy samochodów,OC,przeglądy,
czasem usterki których nikt nie jest w stanie usunąć…,włos jeży się na głowie.
Bo przy takich zarobkach to chyba tylko bym musiał robić na samochód.
A rower?Eksploatacja roczna mych trzech rowerów to max 500 zł na rok.
I stać mnie na różne inne rzeczy.
Warto dodać, że na dodatek to samochody swoim ciężarem przyczyniają się także do zużywania się jezdni (koleiny i dziury), a na niedomiar złego większość podróży samochodem odbywa się w pojedynkę. Ale to tematy na dwa osobne wpisy :)
Skąd to absolutnie błędne przekonanie, że oddając do budżetu ponad połowę ceny za paliwo – kierowcy napędzają gospodarkę? Moim zdaniem polską gospodarkę napędza tylko te 8,82% marży dla sprzedawcy. Reszta to zmarnowane pieniądze i lepiej ich Skarbowi Państwa nie płacić.
Pozdrawiam,
A.
W obu przypadkach – kierowców i rowerzystów – dochodzi jeszcze kwestia usług dodatkowych, np. wulkanizatorzy, myjnie, mechanicy, serwisy rowerowe, akcesoria do roweru itp. To też napędza gospodarkę, ale nie chciało mi się robić obszernej analizy ekonomicznej, tym bardziej, że się na tym nie znam :-)
Jasne! Policja, służba zdrowia, szkoły ( zwłaszcza to ostatnie w twoim przypadku) niepotrzebne! Zyjmy w Somalii! Na szczęście z korwinizmu się wyrasta.
Brakło jeszcze jednego:
Koszty leczenia ofiar wypadków drogowych.
To jakieś „skromne” 500-800mln rocznie, na co składają się WSZYSCY, bo pomysł prof. Religi pewna partia lubiąca possać (oczywiście ropę! ;> ) uwaliła.
Jeśli ktoś coś finansuje w kwestii dróg to: koleje – drogowców oraz kierowcy osobówek – TIRy itp.
PS: te cyferki warto też pamiętać, jak jakiś sekciarz zacznie wmawiać ile to pewien bufon w czerwonych brylach nie robi „dla zdrowia”.
„dają pracę większej liczbie osób niż górnictwo. Unijnych górników mamy bowiem 615 000.” Co w tym dziwnego? Z końcu socjaliści próbują zaorać przemysł.. Najbardziej uderza to w nasz naród, przeciętnego Polaka.
Natrafiłem kiedyś na informację, że rowerzysta zużywa więcej paliwa ( benzyny) niż auto. Brzmi kuriozalnie, ale nasza energia ( kalorie ) nie bierze się z powietrza tylko została wyprodukowana w procesie intensywnego ( paliwożernego) rolnictwa. Czyli mniej spalimy benzyny bezpośrednio w silniku niż pośrednio ukryte jest w bułce z serem. Inna rzecz, że większość populacji i tak „żre” za dużo i lepiej, żeby spalali nadmiar energii na rowerze w drodze do roboty niż na siłowni czy co gorsza tyli i chorowali…
To ciekawe podejście. Przyszło mi do głowy jeszcze, że najwięcej paliwa w takim razie musi wymagać żywność sprowadzana przez pół świata np. cytrusy albo owoce morza.
Artykuł i komentarze stare, ale nie mogłem się powstrzymać od wpisu. Wydawanie oszczędności nie jest tożsame z napędzaniem gospodarki. To że ktoś kupuję więcej rowerów, więcej żarcia i płaci więcej podatków nie oznacza, że napędza gospodarkę. Gospodarka rozwija się od innowacji zrealizowanych przy użyciu oszczędności. Realizacja odpowiedzi na pytanie – jak zaspokoić jakąś potrzebę lepiej i taniej – czyni społeczeństwo bogatszym, bo wtedy za tę samą jednostkę oszczędności (pracy) można kupić więcej. Jeśli kupuję coś do konsupcji, to potrzymuję obecny stan gospodarki. Jeśli nic nie kupuję, tylko oszczędzam, to skumulowane oszczędności prawdopodobnie wydam później – na konsumpcję albo na inwestycję (jakiś rodzaj innowacji w gospodarce). Jeśli nigdy nie wydam oszczędności to tak, jakbym wykonał dla społeczeństwa pracę za darmo – zarobiłem, ale nigdy nie skonsumowałem owoców pracy. I jeszcze jedno – celem człowieka nie jest napędzanie gospodarki. To celem gospodarki jest człowiek, konsument. Większość ludzi w sensie ekonomicznym chce dostać jak najwięcej i jak najlepiej za jak najniższą cenę. Wolałbym być wśród tych, którzy starają się wydać mało na drogi, jedzenie, transport. Taka postawa pozwala skumulować oszczędności, a jednocześnie zmusza producentów do postarania się lepiej o takiego klienta, jak ja poprzez obniżkę cen lub podnoszenie jakości. Szalone wydawanie i „napędzanie gospodarki” to takie krótkoterminowe zjawisko polityczne. Faktycznie w krótkim terminie szybkie drenowanie się z kasy podniesie wskaźniki ekonomiczne, ale w długim terminie zabraknie środków na inwestycje i nastąpi recesja – nie będzie ani inwestycji, ani konsumpcji.
Nie zgadzam się.
650 tyś samochodów produkuje się rocznie w Polsce, od każdego sprzedanego fiskus żąda podatku.
Samochody są dużo droższe od rowerów, więc zysk dla fiskusa jest proporcjonalnie większy.
Budżet państwa stoi na akcyzie od paliw wódki i tytoniu.
W 2016 roku dochody z akcyzy od paliw silnikowych wyniosły 30 miliardów.
30lat temu w Chinach podstawowym środkiem komunikacji był rower, ale nie były z tego powodu bogate.
Teraz są potentatem w produkcji samochodów, które eksportują i produkują na własne potrzeby.
Pingback: Rowerowe mity: rowery nie napędzają gospodarki | Do your own thing