No to koniec tego dobrego, lato się skończyło. Przyszedł czas na oglądanie nowych sezonów ulubionych seriali, robienie ludzików z kasztanów i zmianę garderoby. Zatem co założyć na siebie podczas jesiennej jazdy rowerem po mieście?
Odpowiedź na pytanie postawione w tytule jest krótka: jesienią na rower ubierz się tak, jak zwykle ubierasz się wychodząc z domu.
W zasadzie na tym mógłbym skończyć ten wpis, ale skoro już czytacie tekst, jestem wam winien kilka słów wyjaśnienia. Sezon jesienny trwa w najlepsze od co najmniej dwóch tygodni. Nawet Michał Kędziora ogłosił na blogu, że mamy sezon jesień-zima, więc nie ma zmiłuj.
Wraz ze zmianą pór roku w mediach rowerowych pojawiają się poradniki, wskazujące najlepszy strój na najbliższe 3 miesiące. W tym roku spotkałem się z co najmniej kilkoma takimi tekstami. Każdy z nich ma dwie cechy wspólne – są zilustrowane zdjęciem rowerzystów na tle żółtych liści i zakładają, że jazda na rowerze wymaga specjalnego stroju.
Otóż nie wymaga. Przynajmniej jeśli chodzi o jazdę rowerem po mieście.
Wiele osób popełnia błąd, traktując rower jako pojazd specjalnego przeznaczenia. Nie rozróżniają jazdy po mieście od sportu czy turystyki. To trochę tak, jakby nie rozróżniać jachtu regatowego od promu do Szwecji. Teraz już rozumiecie, dlaczego na stronie Stena Line nie znajdziecie poradników typu „Jaki sztormiak wybrać, płynąc ze Świnoujścia do Ystad”?
Jeżdżąc po mieście jesienią, naprawdę nie musisz zastanawiać się, czy lepsza będzie koszulka termoaktywna z długim czy z krótkim rękawem. Po prostu ubierz się normalnie i wsiądź na rower. Nic złego ci się nie stanie, słowo. Co więcej, jesień i wiosna są najbardziej umiarkowanymi porami roku. To oznacza, że nie spocisz się zanadto jak w lecie, ani nie zmarzniesz, jak przez kolejne sześć miesięcy zimy. Ale o tym napiszemy w swoim czasie.
Jeśli jeździsz na co dzień rowerem miejskim, pamiętaj, że twój stalowy rumak to nie jacht regatowy. I bardzo dobrze. Nie pobijesz nim rekordu świata, ale też nie musisz się przygotowywać jak do wyprawy tylko po to, by wyskoczyć po musztardę do Biedronki. Jedyna różnica polega na tym, że podczas deszczu nie bierzesz parasola, tylko pelerynę przeciwdeszczową. Ale o tym pisaliśmy już tutaj. Więc nie dajcie się zwariować :-)
Fot. Diueine Monteiro
Dorzuciłabym jednak rękawiczki i czapkę. Czapkę, bo wieje, rękawiczki, bo gołymi rękami po zimnych hamulcach to wcale nie jest przyjemne :)
Zgadzam się. Ja już od września jeżdżę w nausznikach i w rękawiczkach (cienkich skórzanych), a jak jadę w spódnicy, to w chłodniejsze dni wskakuję w kozaki (ale takie nieocieplane, wystarczy, żeby nie ciągnęło po rajstopach :)).
Pozdrawiam,
A.
No właśnie, też się zgadzam. Ubrałam się za letnie ostatnio i teraz jestem chora ;) lubię szalik, czapkę i kozaki. Na początku jesieni wkładam rękawiczki bez palców, a w miarę rozwoju sytuacji – pełne rękawiczki ;)
Sprawdza się też bluza z otworami na kciuki. Nie wiem jak Wam, ale mi najbardziej marzną kostki.
Przyznaję, że u mnie też dłonie jako pierwsze sygnalizują, że jest już jesień. Bluza z otworami na kciuki brzmi spoko, muszę się za taką rozglądnąć. Pewnie sprawdza się taż podczas siedzenia przed kompem w zimie ;-)
Mnie też irytują porady nakręcające sprzedaż odzieży rowerowej, ludziom, którym jest ona niepotrzebna oraz wciskanie, że na rower nie da się wsiadać bez takich ubrań. Do jazdy w mieście także ubieram zwykłe ubrania.
Na grzbiet zarzucam softshell turystyczny, a pod spodem sweter albo koszula, albo t-shirt. Na ręce cienkie rękawiczki też z softshellem. Poza tym zwykłe spodnie i buty. Gdy temperatura spada poniżej zera, zarzucam czapkę, Także zwykłą.
moi drodzy-bzdury ;)
jeśli jedzie się na zwyczajnym góralu (jakich najwięcej wszędzie) jesienią należy mieć specjalny softshell przedłużony z tylu na okolice krzyża i nerek.
Mówienie że należy ubierać się zwyczajnie jest to kompletna nieznajomość tematu. to że 20 lat temu tego nie było nie znaczy że nie jest bardzo potrzebne… tutaj reklamy nie kłamią.
No, przy zjeździe Belwederską na przykład, to patrzałki i coś na uszoszyjołeb to minimum.
Nie mam nic przeciwko ubraniu się „rowerowo” od stóp do głów, jak ktoś chce i może. Sama zauważyłam, że przez lata jazdy nawet miejska garderoba mi się trochę zroweryzowała (choć w sumie nieznacznie…), ale wkurzające jest raczej to, że wmawia się nam, że bez tych wszystkich gadżetów nie można jeździć. Wielu ludzie rezygnuje wobec tego z jazdy w ogóle (mają wygodną wymówkę). Oczywiście mam na myśli jazdę miejską, bo w krzaki to inna sprawa…
Pingback: Klimat na rowery mamy idealny. Sorry! || Miejski blog rowerowy
Czapka i rękawiczki to jedno. Nie jeżdżę rowerem miejskim, jeżdżę szybciej więc co za tym idzie – pocę się (10km do miasta robi swoje). Więc jeśli jadę gdzieś, gdzie muszę się zdjąć kurtkę, zabieram coś na przebranie, bo nie wyobrażam sobie siedzieć w robocie czy na zajęciach w spoconych ciuchach. I tu, ciuchy „rowerowe”, nawet te tanie, są nie dość, że praktyczne (np.kieszonki na plecach) to dużo wygodniejsze. No i szkoda byłoby mi codziennych ciuchów na rower.
nie wiem, czy każda jazda po mieście jest równa ;) jak jeżdżę (po mieście) do pracy (niecałe 8 km), a trasa jest bardzo zróżnicowana „wysokościowo”, to zawsze muszę brać prysznic jak jestem ubrany normalnie… polecam bieliznę termoaktywną i jakąś dobrą kominiareczkę pod kask. Przetestowane ;)
Dzięki za komentarz :-) Testowałem kiedyś koszulkę termoaktywną na podobnej trasie (ale bez wzniesień). Przyznaję, że to dobra opcja zimą, bo wtedy jednak człowiek się poci, bez względu na temperaturę za oknem. Na pewno napiszemy też coś o zimowym stroju na rower.
Jeśli chodzi o kominiarkę, to ja w niej nie jeżdżę, ale kupiłam córce kominiarkę pod kask – dla dwulatki w sam raz – wygląda jak mały ninja :)
Jesień i wiosna to jeden z najtrudniejszych okresów na ubranie się na rower, trudniejszy niż lato i zima:) Są duże różnice temperatur w ciągu dnia, bardzo ograniczona widoczność, i temperatury które często błędnie sugerują nam, iż nie zmarzniemy – do momentu kiedy wiatr nie przewieje nam kolan w cienkich spodniach.
Dorzuć jeszcze do tego mgłę – w Krakowie ostatnio mamy z nią spory problem :-)
Zgadzam się z Twoim wpisem w stu procentach. Niektórzy ludzie chyba za bardzo przesadzają z ubiorem na zwykłą miejską przejażdżkę. Jesienią ten problem tylko się pogłębia, a wystarczy wyjść normalnie, ciepło ubranym :) Pozdrawiam ;)
Dla osób z problemami z zatokami polecam kominiarkę :D Śmiesznie się wygląda, ale ważne jest to, że nie chorujemy :)
Moim zdaniem akurat jesień nie jest wcale taką stabilną porą roku – gdy wyjeżdżamy może być ciepło, ale wieczory są już coraz chłodniejsze, więc możemy zmarznąć, ubierając się zbyt lekko. Na pewno warto mieć przy sobie czapkę.